Powoli wracała mu świadomość. Lekko uniósł
ociężałe powieki i natychmiast z powrotem je zamknął. Miał wrażenie jakby głowa miała zaraz mu
pęknąć. Tak jakby wściekłe stado troli, urządziło sobie w jego czaszce walkę na
kije baseballowe i nie było szans na to, że wkrótce przestaną. Właściwie bolało
go praktycznie całe ciało, a szczególnie prawy bok. Do tego zdawało mu się,
jakby miał w ustach znoszonego kapcia. Już dawno nie czuł się taki
sponiewierany.
Zaryzykował ponowne otwarcie oczu i zaczął
wściekle mrugać, próbując zniwelować zgubne działanie świecącego mu prosto w
twarz słońca. Mruknął zrezygnowany i ostrożnie uniósł się na łokciach. Kiedy oczy
w końcu przestały mu łzawić, rozejrzał się szybko po pokoju. W chwili gdy jego
mózg przetworzył zarejestrowane obrazy, jękną zrozpaczony, a na jego skórze
pojawił się zimny pot.
Kompletnie nie miał pojęcia, gdzie się znajduje.