Blog na który właśnie trafiliście jest miejscem mojej wesołej twórczości. Możecie tu znaleźć fanfiction z moimi azjatyckimi ulubieńcami w roli głównej.

Raczej nie planuję tu zamieszczać historii z wątkiem yaoi z tej prostej przyczyny, że nie jestem fanką takich ff. Chociaż nie twierdzę, że kategorycznie nic takiego się nie pojawi, bo może kiedyś będę miała chwilowe zaćmienie umysłu, kto wie... :)
Aktualizacja - popełniłam właśnie jedno, więc moje zarzekanie się poszło na nic, ale to wszystko "wina" osób, które na pewno wiedzą, że to o nich właśnie piszę :P

Nie wiem jak regularnie będą zamieszczane posty, więc nie będę tu składać żadnych obietnic.

Jeśli coś się Wam spodobało (lub nie) to zapraszam do komentowania.

poniedziałek, 30 maja 2011

Rozdział XV ~ Zabraniam ci umierać

- Nigdy jej nie dotkniesz! – Byakuya chwycił miecz, który do niego powrócił i zaczął się podnosić, ale Maja mu na to nie pozwoliła.
- Nie ruszaj się, bo znowu zaczniesz krwawić – powiedziała rozkazująco, po czym odwróciła się w stronę Kazehayi.
- Czyżbyś sama zdecydowała się do mnie przyjść? Twoje błagania nic nie dadzą. On i tak zginie, ale będzie lepiej dla ciebie, jeśli zrozumiesz, kogo powinnaś się słuchać – chwycił ją brutalne za brodę. – Cała jesteś umazana jego krwią – powiedział z pogardą. – Ale na razie chyba nie mogę wybrzydzać.
Maja odepchnęła, trzymającą ją rękę.
- Nigdy więcej mnie nie dotykaj – powiedziała z zimna furią i z całej siły go spoliczkowała.

- Widzę, że jednak będziesz potrzebowała treningu – oznajmił pocierając zaczerwienioną od uderzenia skórę.
- Nie pozwolę, abyś kogokolwiek więcej skrzywdził – ogarniała ją coraz większa wściekłość. – Wiedziałeś, że nie jesteś w stanie pokonać mojego męża w otwartej walce, więc uciekłeś się do podstępu. Nie jesteś nic wart. Jesteś taki sam jak twój pradziadek. Zwykły tchórz.

Zaczęła uwalniać energię. Jej reiatsu było czuć w prawie całym lesie, przygniatało każda żywą istotę, znajdującą się w pobliżu. Zaskoczony Kazehaya obserwował, jak po ciele dziewczyny zaczynają pełznąć złote linie, tworząc skomplikowany ornament.
- Co to za sztuczki, do cholery?
- Zaczynasz się bać? – spytała z delikatnym uśmiechem.
- Nie mam czego – prychnął. – Nie jesteś mnie w stanie pokonać.
- Na twoim miejscu, zaczęłabym się lękać.
- Nie przestraszy mnie takie chucherko jak ty – wykrzywił z pogardą usta.

Nagle zaszumiało, a jej postać otuliły pióra. Napastnik z impetem zaatakował, ale jego miecz został zatrzymany przez ostrze, wyłaniające się z kłębowiska. Uskoczył na kilka metrów. Maja unosiła się pół metra nad ziemią. W miejsce yukaty, pojawiła się krótka, bladoróżowa sukienka, a pióra, które jeszcze przed chwilą ja okrywały, uformowały się na kształt skrzydeł. Na każdym skrawku skóry było widać złoty wzór. W jej oczach błyszczała furia, a twarz i ręce wciąż pokryte krwią Byakuyi, tylko potęgowały ten wyraz. W prawej dłoni trzymała długi błyszczący miecz.

Błyskawicznym ruchem zaatakowała przeciwnika, tnąc go w ramię i odskoczyła na kilka kroków. Kazehaya rzucił się w jej kierunku. Kiedy miecze uderzyły o siebie, rozległ się metaliczny dźwięk. Maja odepchnęła przeciwnika, ale ten po sekundzie ponowił atak i chwycił ją za włosy, ciągnąc boleśnie.
- Mówiłem, że nie jesteś w stanie mnie pokonać – wycedził przez zęby. – Jesteś w pułapce.
- I tu się mylisz.
- Tak? Więc może mnie w takim razie oświecisz? – zaczął mocniej napierać na jej miecz.
- Postąpię tak jak ty – przysunęła się do niego odrobinę.
- Czyli jak?
- Nieczysto – powiedziała, po czym z całej siły kopnęła go w krocze.

Oszołomiony mężczyzna chwycił się za bolące miejsce i upadł na kolana. Cały czas, jak oszalały wymachiwał mieczem, nie pozwalając jej się do siebie zbliżyć. Maja wycofała się na bezpieczną odległość i z zaniepokojeniem popatrzyła w stronę Byakuyi. Powoli, ciągle bacznie obserwując, miotającego się przeciwnika, zaczęła kierować się do miejsca, w którym leżał jej mąż. Kiedy usłyszała stłumiony jęk, na chwilę odwróciła się, aby ustalić, czy rana nie zaczęła znowu krwawić.

Ten właśnie moment wykorzystał Kazehaya, który zdążył już otrząsnąć się z bólu. Zaatakował z wściekłym rykiem, próbując jej wbić miecz w plecy. Na szczęście Maja, kątem oka zauważyła ten ruch i zrobiła lekki półobrót w lewą stronę. Skrzydła gwałtownie zatrzepotały i przejechały po jego prawej ręce, odsuwając miecz tak, że ominął jej bok o kilka centymetrów. Napastnik poczuł, jak z jego dłoni kapie krew.
- Cholera, te pióra to jakieś przeklęte sztylety!
- Radziłam ci, żebyś uważał – powiedziała z szyderstwem.
- Żadna panienka nie będzie ze mną igrać – podniósł lewe ramię i chwycił ją za gardło.

Mocno ścisnął unosząc ją kilka centymetrów nad ziemię. Na swoja zgubę zapomniał, że Maja ciągle trzymała Golden Hope. Przez sekundę patrzyła w jego oczy, w których widoczne było już tylko szaleństwo. Jednym, silnym ruchem skrzydeł, uniosła się jeszcze wyżej, ciągnąc za sobą jego rękę. Dzięki temu manewrowi pierś mężczyzny nie była już w żaden sposób osłonięta, a Maja znalazła się na idealnej wysokości. Uniosła rękę i szybko się zamachnęła. Po chwili poczuła, jak ostrze zanurza się w jego sercu. Pchnęła tak mocno, że niemal stykali się ciałami. Z ust mężczyzny popłynęła strużka krwi, a jego ręka puściła jej gardło. Pod wpływem jego ciężaru napierającego na miecz, upadła na ziemię.

Kazehaya był martwy, zanim jego ciało dotknęło ziemi.
Dziewczyna puściła katanę i bezsilnie osunęła się na kolana. Zaczęły jej drżeć dłonie i zrobiło się jej niedobrze. Przez chwilę łapała powietrze, próbując się uspokoić.
- Zabiłam go – wyszeptała. – Zrobiłam to i Bóg mi świadkiem, że tego nie żałuję.

Na polanie zaległa, niczym niezmącona, cisza. Nie było słychać nawet ptaków, które zamilkły, jakby wiedząc, co się właśnie stało. Przez moment wsłuchiwała się w to wszechobecne milczenie, rozkoszując się nim. Jednak, po chwili poczuła jak po jej kręgosłupie spływa zimny pot.

- Nie słyszę jego oddechu – pomyślała przerażona i poderwała się na nogi.
Podbiegła do swojego męża i zaczęła dotykać jego twarzy.
- Byakuya! Zabroniłam ci umierać! – przyłożyła ucho do jego piersi.
Ogarnęła ją ulga, kiedy usłyszała niepewny rytm jego serca, ale wiedziała, że jeszcze nie może się cieszyć.
- Kochanie, otwórz oczy! Słyszysz?! Zrób to dla mnie – potrząsnęła nim delikatnie.
- Kazałem ci chyba uciekać – jego słaby głos rozległ się po chwili.
Otworzył oczy i zaczął kaszleć, a z jego ust ponownie wypłynął szkarłatny płyn. Nowa fala paniki spłynęła na Maję. Najszybciej, jak się dało, zdjęła mu z szyi szal i obwiązała pierś, przytrzymując prowizoryczny opatrunek.
- Teraz cię podniosę i przetransportuję do hotelu – powiedziała łapiąc go pod boki.
- Jestem dla ciebie za ciężki. Lepiej kogoś sprowadź.
- Nie ma mowy, żebym cię tutaj zostawiła – stęknęła z wysiłku, gdy udało jej się postawić go na nogi.

Otoczył ręką jej szyję, próbując postawić niepewny krok.
- Nie! Przestań. Nie możesz chodzić. Nie mogę wziąć cię na plecy, bo potrzebna mi wszelka pomoc, aby cię unieść, dlatego… – powiedziała, po czym przysunęła się do jego piersi, przerzucając sobie jego ręce przez ramię.
- Maja-chan, skrzydła – wysapał, nie chcąc się pokaleczyć o ostre pióra.
Jednak, o dziwo, zamiast bólu, poczuł jedwabistą miękkość, kiedy jego palce dotknęły złocistego puchu.
- One chyba kopiują moje uczucia i ranią tylko tych, co chcę – stwierdziła zdyszana. – Teraz cię trochę zaboli.
Byakuya sapnął, kiedy jego żona mocno go do siebie przydusiła i uniosła nad ziemię.
- Staraj się nie ruszać, bo będzie mi ciężko utrzymać równowagę – delikatnie skinął głową. – I cały czas do mnie mów. Zabraniam ci zasypiać.
- Mam wrażenie, że nagle ci się wydaje, że możesz mi rozkazywać – powiedział z trudem i poczuł jak zaczynają się przemieszczać.

Pokonanie drogi, która normalnie trwa maksymalnie dziesięć minut, zajęło im ponad pół godziny. Maja zmuszała męża, aby ciągle mówił, ale pod koniec, przerwy między wypowiedziami były coraz dłuższe. Poczuła zimne dreszcze na skórze. Przyspieszyła najbardziej jak się dało i ostatkiem sił wleciała do holu. Natychmiast pobiegli do niej przestraszeni pracownicy. Pomogli go przetransportować do ich pokoju. W ślad za nimi poszedł każdy, kto akurat znajdował się w holu.

Dziewczyna z przerażeniem patrzyła na ponownie nieprzytomną twarz męża.
- Ne… Byakuya-kun, obudź się – klepała go po twarzy. – Pamiętasz, powiedziałeś, że w drodze wyjątku dzisiaj mnie posłuchasz!
Zaniepokojony szmer rozległ się w pokoju.
- Obudź się! – w jej głosie pobrzmiewała coraz większa panika. - Nie rób mi tego! Kocham cię! Słyszysz! – rozejrzała się ze strachem po pokoju. – Komunikator! Natychmiast! – krzyknęła histerycznie.

Właścicielka ośrodka szybko wsunęła jej w rękę wspomniane urządzenie. Kilka razy próbowała, zanim udało jej się wybrać właściwy numer.

- Słucham? - łagodny głos rozległ się w słuchawce.
- Unohana-taichou… – wychrypiała.
- Maja-chan? To ty? Coś się stało? Masz jakiś dziwny głos… - spytała ze zmartwieniem.
- Byakuya-kun… on… on… Byakuya…
- Co się stało? Pokłóci… - nie zdążyła dokończyć, zanim Maja jej przerwała
- Musisz szybko tu przyjść! On został ranny! Ten człowiek… rzucił się na mnie, a on mnie osłonił – po jej policzkach obficie spływały łzy.
- Uspokój się! Właśnie wyruszam, będę za dwadzieścia minut – padła szybka odpowiedź.
Dało się słyszeć szum powietrza, kiedy kapitan czwartego oddziału pokonywała, dzielącą ich odległość dzięki swojemu bankai.
- Isane-chan właśnie informuje porucznika Abarayia. Zaraz tam będziemy.
- Pospiesz się! Błagam! Tam było tyle krwi! Szybko! On nie może umrzeć! JA MU ZABRANIAM!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz