Blog na który właśnie trafiliście jest miejscem mojej wesołej twórczości. Możecie tu znaleźć fanfiction z moimi azjatyckimi ulubieńcami w roli głównej.

Raczej nie planuję tu zamieszczać historii z wątkiem yaoi z tej prostej przyczyny, że nie jestem fanką takich ff. Chociaż nie twierdzę, że kategorycznie nic takiego się nie pojawi, bo może kiedyś będę miała chwilowe zaćmienie umysłu, kto wie... :)
Aktualizacja - popełniłam właśnie jedno, więc moje zarzekanie się poszło na nic, ale to wszystko "wina" osób, które na pewno wiedzą, że to o nich właśnie piszę :P

Nie wiem jak regularnie będą zamieszczane posty, więc nie będę tu składać żadnych obietnic.

Jeśli coś się Wam spodobało (lub nie) to zapraszam do komentowania.

sobota, 22 grudnia 2012

~L like player?~ Rozdział 11.



Dobra.  Przyznaję się. Stchórzyłam. Jestem okropnym, beznadziejnym tchórzem. W końcu to powiedziałam. Przyznanie się do swojej słabości to podobno połowa sukcesu, prawda? Potem wszystko powinno pójść z górki. Tak wszyscy mówią.
Tylko dlaczego do cholery, jest tak samo trudno, a może nawet bardziej? Co? Może mi ktoś powiedzieć?!
Zamiast spokojnie porozmawiać z Myungsoo, to co ja zrobiłam? No co? Uciekłam! Dokładanie. Zwiałam jak okropny, beznadziejny tchórz. Mało tego. Od wczorajszego popołudnia jestem z powrotem w Korei i jeszcze do niego nie zadzwoniłam.
Min Byul miała rację. Zachowałam się jak idiotka. Nie powinnam była kłamać. Przecież co takiego mogło się stać? Najwyżej usłyszałabym, że nic z tego. Już zdarzyło mi się rozstawać z chłopakiem. Przeżyłam wtedy to i teraz by się udało…
Czy na pewno?
Cholera, gdzie jest mój rozsądek? To nie najlepsza pora na robienie sobie wakacji! Ten głupi rozsądek bezczelnie ewakuował się w chwili, kiedy pozwoliłam Myungsoo się dotknąć.
Głupia. Głupia. Głupia.
Trzeba było się powstrzymać. Przynajmniej dalej mogłabym się oszukiwać, udając, że coś takiego jak miłość najzwyczajniej w świecie nie istnieje.
Dobra. Stało się. Trudno. Teraz kombinuj jak to wszystko rozegrać. Te moje głupie zostawmy wszystko tak jak było to mogę sobie teraz… Już w chwili kiedy to mówiłam, wiedziałam, że to brednie. Hana, po prostu bądź ze sobą szczera. Zrobiłaś się chciwa. Teraz liczy się tylko wszystko albo nic.
Wszystko.
Lepiej, żeby to było wszystko.

Dziewczyna nacisnęła ze złością klamkę i weszła do jadalni. Kiedy zobaczyła, kto w tym samym momencie pojawił się w pokoju jej twarz najpierw zbladła, a potem oblała się szkarłatem. Sytuacji wcale nie pomagał poirytowany wyraz twarzy Dong Wook’a i kpiący uśmieszek, który wypłynął na usta jego żony.
Hana właśnie próbowała wyartykułować jakieś przywitanie, ale słowa zamarły jej na ustach. Miała wrażenie jakby zaczęła oglądać film puszczony w zwolnionym tempie.
Zamiast przywitać się z prezesem Song, L gwałtownie się wyprostował i ruszył w stronę jego syna. W tej samej chwili, w której postawił ostatni krok, jego zaciśnięta pięść gładko wystrzeliła do przodu i wylądowała na twarzy Dong Wook’a. Sądząc po odgłosie, cios był dość silny. Zaskoczenie i odczuwana przez Myugsoo wściekłość zadziałały na jego korzyść. Zaatakowany mężczyzna ciężko runął na podłogę, a z jego wargi zaczęła skapywać krew.
Hana szybko straciła zainteresowanie stanem Dong Wook’a i skupiła całą uwagę na swoim chłopaku. Ostrożnie pocierał rękę, którą wymierzył cios. Była pewna, że sam też odczuł jego siłę. Knykcie już zaczynały robić się czerwone. Jednak mimo bólu, który  z pewnością mu dokuczał, kącik jego ust zaczął się powoli unosić w pełnym satysfakcji uśmiechu.
Nagle, jakby wyczuwając jej obecność, uniósł głowę i ich spojrzenia się spotkały. Mogłaby przysiąc, że jego oczy na sekundę złagodniały i były pełne… uczucia. Niestety ich wyraz od razu się zmienił i teraz wyzierała z nich wściekłość i determinacja.
Upss… chyba mam kłopoty.
W tej chwili jej uwagę odwrócił ruch, który wyłapała kątem oka. Song Dong Wook podniósł się już na nogi i właśnie szykował się do oddania ciosu. Myungsoo skupił na niej cała swoją uwagę i nie zauważył tego, co się święci.

Dong Wook zrobił zamach i już miał wyprowadzić uderzenie, kiedy przerwał mu lodowaty głos.
- Nawet się nie waż.
Jego ręka zamarła i odwrócił się w stronę Hany.
- Co?
- Powiedziałam, żebyś nawet nie próbował – jej oczy się zwęziły. – Doskonale wiesz, że zasłużyłeś.
Otworzył z zaskoczeniem usta i skupił zdezorientowane spojrzenie na dziewczynie. Tą właśnie chwilę wybrała jego żona, żeby się wtrącić.
- Zasłużył?! – zaczęła piskliwym tonem. – Co ty sobie wyobrażasz?!
- Zamknij się, zanim zaczniesz gadać głupoty, lepiej porozmawiaj ze swoim mężem – Hana odwróciła się do niej placami i spojrzała na prezesa. – Eabonnim, przepraszam, naprawdę starałam się to ignorować, ale nie mam zamiaru pozwalać, żeby się wtrącała.
- Nie przejmuj się moja droga – prezes Song machnął lekceważąco ręką.
Właściwie, to przez ostatnie kilka minut wyglądał jakby się świetnie bawił, oglądając bardzo interesujące przedstawienie. Nie było nawet widzieć, żeby zbytnio zmartwił go fakt, że jego syn został przed chwilą znokautowany.
- Jak śmiesz! – wykrzyknęła z wściekłością żona Dong Wook’a i zamachnęła się na Hanę z zamiarem spoliczkowania jej.
- Nie dotykaj jej – L odepchnął jej dłoń i zasłonił swoją dziewczynę.
Dopiero ta sytuacja sprawiła, że z twarzy Song Tae Pyung’a zniknęło całe zainteresowanie i zastąpiła je kontrolowana wściekłość.
- Dong Wook!
- Tak eabonnim.
- Zabierz ją stąd i idź się doprowadzić do porządku.
- Eabonnim! – kolejny pisk wtrącił się do rozmowy.
Starszy mężczyzna zatrzymał na chwilę poirytowane spojrzenie na swojej synowej.
- Synu, zdajesz sobie sprawę, że orientuję się w sytuacji?
- Tak.
- Jeśli ona jeszcze raz tak się zachowa w stosunku do Hany…
- Przepraszam, to już się nie powtórzy.
- Eabonnim! Jak możesz tak mówić? Przecież jestem żoną twojego syna.
- Hana była częścią mojej rodziny dużo wcześniej zanim ty się pojawiłaś. Poza tym, nigdy nie wtrąca się w sprawy, o których nie ma pojęcia. I na pewno nie jest impertynencka.
- Tato, bardzo przepraszam – Dong Wook pochylił z zakłopotaniem głowę i chwycił rękę żony. – Natychmiast się ucisz.
Myungsoo słuchał kątem ucha toczącej się rozmowy, ale jego wzrok był skupiony na Hanie. Miała lekko przyspieszony oddech i zaróżowione policzki. Na jej twarzy ciągle było widoczne rozczarowanie i złość. Przynajmniej tak było do chwili, kiedy poczuła jego spojrzenie.
Lekko uniosła głowę i zaraz opuściła ją spłoszona. Jej rumieniec jeszcze bardziej się pogłębił i powoli wciągnęła powietrze.
- Hana-ya, zabierz swojego narzeczonego do pokoju gościnnego i opatrz mu tą rękę – prezes uśmiechnął się do dziewczyny.
- Ale.. – poruszyła się niespokojnie. – Ale… przecież nie krwawi.
- Kochanie, ojciec ma rację, trochę mnie boli – lekko się skrzywił.
- No dobra, chodź – nieznacznie opuściła ramiona i ciężkim krokiem ruszyła do drzwi.
L podziękował uśmiechem prezesowi i zadowolony ruszył za swoją dziewczyną.

Myungsoo siedział wygodnie rozparty na łóżku, obserwując właśnie otwierające się drzwi. Hana podeszła do niego, niosąc w ręku niewielką apteczkę. Ostrożnie usiadła koło niego i otworzyła pudełko.
- Pokaż tą rękę.
- Z moją ręką wszystko jest porządku.
- Ale mówiłeś…
- Nic mi nie jest. Już nawet mnie nie boli – kilka razy otworzył i zacisnął pięść, udowadniając swoje słowa.
- W takim razie, dlaczego? – uniosła na niego spojrzenie.
- Chyba wiesz dlaczego.
Na twarzy Hany kolejny raz tego wieczoru zaczął pojawiać się rumieniec.
- Przepraszam, że do ciebie nie zadzwoniłam.
Myungsoo zacisnął dłonie na pościeli i lekko się wyprostował.
- Może nie wiem zbyt wiele o długoterminowych związkach, ale wydaje mi się, że to moja dziewczyna powinna mnie informować o swoim powrocie, a nie jej ojciec.
- Wiem, przepraszam, nie powinnam była… – zaczęła zakłopotana, ale nagle przerwała i oskarżycielsko wyciągnęła palec. – Ty! Podsłuchiwałeś!
- Co?
Podniosła się i przeszła kilka kroków. Myungsoo zdezorientowany obserwował jej wędrówkę po pokoju. W pewnej chwili zatrzymała się i popatrzyła na niego z dezaprobatą.
- Dopiero teraz do mnie dotarło. Przecież to jasne.
- Co jest jasne?
- To twoje kung fu, które przed chwilą odstawiłeś.
- To nie było kung fu, tylko cios bokserski.
- Nie ważne. Jak cię zobaczyłam, to uczucia przysłoniły mi zdrowy rozsądek, ale w końcu mnie olśniło. Podsłuchiwałeś!
- Nie wiem o czym mówisz – Myungsoo niespokojnie się poruszył.
- Doskonale wiesz, co mam na myśli. Nie zamydlisz mi oczu swoim spojrzeniem niewinnego szczeniaczka.
- Niewinnego szczeniaczka?
Hana zamachała zniecierpliwiona rękami. – Oczy robią ci się takie duże – kolejny ruch ręką. – Tak powoli dwa razy mrugasz rzęsami i lekko rozchylasz wargi. Po prostu uosobienie niewinności.
- Tak?
- Ale ja się nie dam nabrać! Doskonale wiem, że masz w sobie tyle z niewiniątka, co kot napłakał.
- Dlaczego tak myślisz?
- Do cholery! Żadne niewiniątko nie sprawiłoby, że robi mi się gorąco na samą myśl o… - ręce Hany z głośnym plaśnięciem zatkały jej usta.
- Na samą myśl o czym? – na jego usta wypłynął tajemniczy uśmiech.
- Nie ważne – odburknęła. – To, co teraz jest istotne, to fakt, że podsłuchiwałeś.
- A ty znowu z tym podsłuchiwaniem.
- Więc twierdzisz, że tego nie zrobiłeś?
- Nieeee… - zaczął ostrożnie.
- To dlaczego uderzyłeś oppę?
- Oppę?! – jego głos podniósł się o kilka tonów. – I ty jeszcze nazywasz tego bubka oppą? Po tym jak wyskoczył z tym tekstem o rozw… - tym razem to L niespodziewanie zamilkł.
- Mam cię! Mogłeś się tego dowiedzieć tylko podsłuchując i nawet wiem kiedy.
- Dobra! Podsłuchiwałem! Przyznaję się! – Myungsoo poderwał się na równe nogi i stanął naprzeciwko dziewczyny.
- Ale to nie jest ważne.
- Jak to nie jest? Jest bardzo ważne!
- Nie jest!
- A co jest niby od tego ważniejsze?
- Dlaczego powiedziałaś mu, że go lubisz?! – oczy Myungsoo wypełniał ból.
- Co? – Hana cofnęła się zaskoczona.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz